Im dłużej myślę o tym filmie tym większe wrażenie na mnie robi! Chciałbym podzielić się z wami swoją interpretacją i zaprosić do dyskusji.
Według mnie główny bohater jest mordercą. Już od początku filmu wydaje się być "zniszczony", ma co najmniej jedną bójkę za sobą. Mieszka w metrze, uciekł ze świata "na powierzchni", jak sam mówi w obawie przed porażką. Tylko on widzi mordercę i reaguje na niego bardzo specyficznie.
Pierwsze spotkanie, w norze, dzieje się za sprawą kobiety. Mocna alegoria. To ona pokazała mu samego siebie. Myślę, że taka interpretacja tej sceny jest kluczowa dla całego filmu.
Drugie spotkanie, bohater jest przerażony.
Kolejne - walczy, biegnie mimo fizycznej kontuzji nogi, kilka godzin wcześniej nie był w stanie chodzić.
Protagonista wydaje się być zagubiony, zdezorientowany. Na pytanie o zabójstwa nie zaprzecza, reaguje pchnięciem współpracownika na podłogę. Całe metro jest surrealistyczne, obce, wrogie. Klimat sprzyja załamaniom nerwowym.
A co jeśli świat pod ziemią to jedynie wyobraźnia bohatera, który walczy sam ze sobą, będąc w mieszkaniu i nie obierając telefonów? Wtedy powrót "na powierzchnię" byłby powrotem do świata i policyjne syreny w ostatniej scenie nie byłyby potrzebne.
Co myślicie?
Podzielam twoje zdanie. To jest jego walka ze sobą, z tzw. freudowskim, psychoanalitycznym cieniem. to co go wyprowadza na powierzchnie to miłość, uczucie, akceptacja (czyjaś i własna). No tak tez jest w życiu. jak czujemy się akceptowani to sie otwieramy ;) na zmiany, na innych etc.
Ale obdzierając film z tej analizy to i tak trzyma się kupy :)
I w ostatniej scenie pociąg się nie zatrzymał, więc nikogo nie rozjechał. Musiało to być symboliczne zerwanie z przeszłością.
Pociąg się zatrzymał, bo to była jego stacja. Przejrzałem wcześniejsze "skoki" i wyglądało to tak samo, albo wręcz podobnie. Także co do symbolicznego zerwania z przeszłością, a w zasadzie pogodzenia się z jej faktem to się zgadzam, ale co do tego rozjechania to nie można tego stwierdzić - rozjechanie samego siebie, rzekomej przeszłości.